piątek, 31 grudnia 2010

2010r. - ciężki rok. Strasznie ciężki. Nawet nie chcę go jakoś specjalnie podsumowywać, bo to zbyt nieprzyjemna sprawa.
Dodam tylko, że się pozbierałam w końcu, bo wreszcie dotarło do mnie, że użalanie się nad sobą nie ma najmniejszego sensu. Teraz tylko wypada trzymać się w całości, bo przede mną rok niewiarygodnie trudnych egzaminów i decyzji, ale też rok zapewne fantastycznych festivali, wycieczki do Włoch, 4-miesięcznych wakacji i przeprowadzki. Grunt to nie oglądać się za siebie i iść zdecydowanym krokiem do przodu.

2 komentarze:

  1. czytając ostatnie zdanie, odczułam pijacką radość.
    Włochów ode mnie pozdrów : D

    OdpowiedzUsuń